Pokonywanie swoich ograniczeń w sztuce — moja droga od lęku do radości

wpis w: Sztuka | 0

Kiedyś miałam spory kompleks, bo nie potrafiłam rysować ani malować ludzi.
Gdy próbowałam, wychodziło strasznie dziecinnie.

Od zawsze słyszałam, że jestem uzdolniona artystycznie, ale to przecież nie sprawiało, że nagle magicznie zaczynałam umieć wszystko. Potrafiłam świetnie coś odwzorować, ale żeby samodzielnie namalować jakąś scenę? Nie miałam pojęcia, od czego zacząć.

Myślałam: pójdę na studia artystyczne – tam się tego nauczę. Ale szczerze? Wstydziłam się próbować przy prowadzących, bo moi koledzy z grupy już to potrafili.
Dlatego malowałam abstrakcję i wmawiałam sobie, że realizm to przeżytek.

To miało jednak swój plus. Eksperymentowałam – z techniką, formatem, własnymi emocjami.
Trwało to jakiś czas, zanim usłyszałam zdanie, które otworzyło mi oczy (a jednocześnie podkopało moją pewność siebie):

„Dobry artysta potrafi namalować wszystko. Nic go nie ogranicza, ma wybór.”

Wtedy pomyślałam:

Czy w takim razie mogę nazywać siebie artystką?

Przestawienie myślenia

Najtrudniejsze zawsze jest to pierwsze – przestawienie myślenia.
Pozwolenie sobie na błędy, na niedoskonałość od samego początku. Na proces.

Trzeba zmienić myślenie z „wrodzony talent” na „praca”.
Pomyślałam wtedy:

Mogę osiągnąć wszystko, co tylko sobie wymarzę, jeśli poświęcę wystarczająco dużo czasu, by się tego nauczyć.

To przyniosło ulgę i otworzyło cały świat możliwości.
Uznałam, że skoro jestem kiepska w malowaniu ludzi i portretów, to… zajmę się tym w stu procentach.

Nauka, która bolała

Na zajęciach czasem były ćwiczenia z modelem. Starałam się wtedy nie myśleć o swoich obawach i kiepskim efekcie końcowym. Skupiłam się na tu i teraz. Mimo, że aż mnie skręcało w środku, słuchałam uwag prowadzących i poprawiałam, aż efekt był zadowalający.

Rysowanie i malowanie ma tę przewagę, że zawsze można coś poprawić albo zacząć od początku.
Po zajęciach prosiłam koleżanki i siostrę, żeby mi pozowały, żebym mogła poćwiczyć na żywym modelu. Nadal to nie wyglądało profesjonalnie, ale widziałam postępy.

Kolejne zdanie, które mnie uratowało, usłyszałam od mojej późniejszej pani promotor:

„Maluj postać tak, jakbyś malowała martwą naturę.”

Nie myśl: „to człowiek”.
Pomyśl: tutaj plama światła, tu taki kolor, tam cień, który wchodzi na twarz.
To, co widzimy jako postać, jest przecież tylko grą kolorystyczną światła, które w określony sposób wyłania się z tła.

Dobry malarz widzi całość kompozycji, ale dostrzega też każdy drobiazg – każdą plamkę światła, każdy szczegół budujący przestrzeń.

Moja największa zmiana

I wiesz co? To naprawdę pomogło.
Tak bardzo spodobało mi się malowanie ludzkiej postaci, że stało się to moim tematem przewodnim na lata.
Od pracy magisterskiej po dzisiejsze obrazy.

Udowodniłam sobie, że potrafię.
Dziś organizuję wystawy, na których głównym motywem są dosyć realistyczne, wręcz w naturalnej wielkości postacie kobiece.
Ludzie chcą kupować moje obrazy, podobają im się, doceniają mój warsztat i subtelny klimat, który potrafię stworzyć.

Brzmi jak wymarzona sytuacja?
Dotarłam do celu, teraz wystarczy robić to dalej i zarabiać na własnej sztuce…

A jednak poczułam, że przestałam się rozwijać.
I pierwszy raz od dawna poczułam, że muszę zrobić krok naprzód.

Pejzaż – mój wstydliwy temat

Pejzaż.
Znienawidzony, pocztówkowy, kiczowaty pejzaż. A przynajmniej tak go widziałam.

Byłam zniesmaczona, gdy ktoś mnie prosił: „Namalujesz mi pejzaż na ścianę w mieszkaniu?”.
Co się zmieniło? Dlaczego zaczęłam patrzeć na to inaczej?

Przyznałam przed samą sobą, że nie potrafię malować dobrych pejzaży.
Moje ostatnie próby kończyły się zamalowaniem płótna. (Chciałam wtedy zrobić przyjemność babci).

Ale tym razem stwierdziłam: zmierzę się z tym.
Z moim lękiem. Z własnym ograniczeniem.

szkic, pejzaż, Małgorzata Morgen, Dlaczego przez lata bałam się malować pejzaże?

Grecja i prawdziwa inspiracja

Podeszłam do tego inaczej.
Nie szukałam w internecie pięknego widoczku, nie próbowałam uchwycić natury w plenerze (z tym wiatrem, słońcem, przypadkowymi gapiami).

Podczas tygodniowych wakacji w Grecji, na małej, spokojnej wyspie, poczułam coś, czego dawno nie czułam.
Zainspirowały mnie kolory, zapachy, klimat tego miejsca.

Nie robiłam zdjęć z myślą o obrazie. Fotografowałam pomarańcze, które spadły z drzewa, koty, kwiaty, tylko dlatego, że to było piękne.

Po powrocie przejrzałam zdjęcia i zaczęłam układać kompozycję w głowie.
Połączyłam to z intensywnymi kolorami, które zapamiętałam i naszkicowałam kredkami akwarelowymi szybki zarys.
Poczułam radość.

Już wiedziałam, że wystarczy to przenieść na płótno.
Żeby nie nakładać na siebie presji, wzięłam duży pędzel i zamaszystymi pociągnięciami zrobiłam podmalówkę, ustawiłam kolory warstwami.

kwiaty, Grecja, inspiracja,Dlaczego przez lata bałam się malować pejzaże?

Co z tego wszystkiego wynika?

To jest dla mnie prawdziwe pokonywanie ograniczeń.
Nie dlatego, że teraz umiem pejzaż.
Tylko dlatego, że zrozumiałam, iż bycie artystką to wcale nie znaczy, że muszę wszystko umieć. To znaczy, że wciąż się uczę.

Pokonuję własne ograniczenia, odkrywam nowe tematy, nowe emocje i nowe sposoby patrzenia na świat.
I to jest budujące.

Najważniejsze?

Dziś wiem, że moje obrazy mogą nie tylko skłaniać do myślenia o trudnych emocjach.
Mogą też po prostu dawać radość — mnie i tym, którzy na nie patrzą.

A Ty?
Czego najbardziej unikasz w swojej sztuce? Może czas spróbować?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *